Ciao bella!
Znacie to uczucie, gdy idziecie ulicą i ludzie się na Was gapią zupełnie bez powodu i myślicie sobie wtedy „no dzisiaj to ja muszę wyglądać naprawdę spektakularnie”? Podbudowujecie się psychicznie, kroczycie dumnie z wypiętą piersią, po czym okazuje się, że tak naprawdę to macie na bluzce plamę po babcinym barszczu albo zwyczajnie ptaszysko zostawiło Wam prezent na ramieniu? Ja znam je bardzo dobrze i po wielu latach doświadczenia już nie daję się zwieść, tylko od razu sprawdzam, czy ubranie mam czyste albo czy we włosy nie wplątały mi się liście i gałęzie. I początkowo w Katanii właśnie tak było – ludzie wodzący za mną wzrokiem, a ja przejęta, że pewnie jakaś niewyjściowa dzisiaj jestem. Tutaj jednak jest inaczej, oni po prostu mnie obserwują, bo od razu widać, że nie jestem stąd, a i śmiałości im nie brakuje – zza każdego rogu słychać ciao bella, jak się masz, dokąd idziesz, skąd pochodzisz…Nie pierwszy raz w podróży czuję się jak zwierzę w zoo, ale już dawno tego nie doświadczałam, więc chwilę to potrwało, zanim przywykłam. Postanowiłam wykorzystywać takie sytuacje, aby porozmawiać z ludźmi, w końcu po to też tutaj przyjechałam, a okazje pojawiały się na wyciągnięcie ręki.
Pierwszą osobą, którą poznałam, był Giacomo. Zaczepił mnie w ogrodach Belliniego. Sympatyczna i dłuuuuga rozmowa o różnicach kulturowych, związkach, podróżach. Musicie też wiedzieć, że dla Włochów istnieją aktualnie 3 główne tematy rozmowy – jedzenie, piłka nożna i koronawirus. Opowiedziałam więc coś o schabowym z ziemniakami i kapustą, pochwaliłam się swoją wybitną wiedzą dotyczącą spalonego (nie kotleta!), on wspomniał coś o 50 rodzajach makaronu i tak wymienialiśmy się doświadczeniami, powstrzymując pokasływanie i kichanie, aby się nawzajem nie odstraszyć. Był zszokowany, że podróżuję sama, podobno Sycylijkom to się nie zdarza, a gdy są w związkach, to wręcz im się na to nie pozwala, bo Sycylijczycy są bardzo zazdrośni.
Po jakiejś godzinie rozmowy, w pełnym słońcu, uznałam, że czas pożegnać Giacomo i zobaczyć, co do zaoferowania ma dla mnie Katania, najlepiej w cieniu.
Gdzie ta wielka Etna?
Zachęcona panoramą wulkanu z okna samolotu, postanowiłam zobaczyć jego majestat z punktu osadzonego nieco niżej. Ruszyłam więc na Via Etnea, najdłuższą ulicę Sycylii, z której ponoć zawsze widoczna jest góra. W środku serduszko już trzęsło mi się z radości w oczekiwaniu na ten epicki obraz. Stanęłam na środku ulicy, podniosłam głowę do góry, zobaczyłam to, co na poniższym obrazku.
Uznałam, że jednak nie na to liczyłam, na pewno istnieje lepszy punkt widokowy na Etnę z miasta i ja go znajdę! Podreptałam więc do portu, przeszłam całe długie molo, oglądając po drodze kilka jachtów i statków przygotowywanych do wypłynięcia.
Obróciłam się, znów pełna napięcia i nadziei, i zobaczyłam to, co na obrazkach poniżej.
Szczytu nie było widać, zakrywały go chmury. Ogarnął mnie lekki smutek, ale uznałam, że kiedyś się uda, będę cierpliwa, a właściwie to i tak ładnie wygląda, tajemniczo. Chce mnie stopniowo uwodzić, specjalnie nie odkrywając przede mną wszystkich swoich walorów podczas drugiej randki. Szanuję tę postawę.
Plac Katedralny, czyli powrót do centrum miasta
Po wyjściu z portu skierowałam swoje kroki ponownie w stronę historycznego centrum miasta. Przekroczyłam Porta Uzeda – XVII-wieczną bramę, otwierającą przejście na Piazza del Duomo (Plac Katedralny). Mój wzrok znów mimowolnie wylądował na piętrzącej się w oddali Etnie. Wulkan nie pozwala zapomnieć o sobie nawet na chwilę.
Katania nie raz drżała już ze strachu przed jego potęgą. Miasto przez wszystkie lata swojego istnienia wiele razy było nawiedzane przez niszczycielskie żywioły. Po erupcji Etny w 1669 i trzęsieniu ziemi w 1693 roku zostało zdewastowane i odbudowane niemal całkowicie od zera, w stylu sycylijskiego baroku. Autorami nowej zabudowy byli głównie Giovanni Battista Vaccarini i Stefano Ittar, architekt pochodzenia polskiego. Był to okres rozkwitu, który rozpoczął nowy etap dla Katanii, miasto odżyło, podniósłszy się z popiołów.
Architektoniczne owoce tego odrodzenia, takie jak Cattedrale di Sant’Agata (Katedra Świętej Agaty), czy Fontana dell’Elefante (Fontanna Słonia) możemy podziwiać w całej okazałości na Placu Katedralnym, dla którego budulcem były skała wulkaniczna i marmur.
No dobra, ale o co chodzi z tym słoniem?
Muszę przyznać, że byłam zaintrygowana dowiedziawszy się, że symbolem Katanii jest właśnie słoń. Czułam, że nie będę w stanie zasnąć tej nocy nie poznawszy wcześniej przyczyny. Spytałam więc o to jednego z mieszkańców, który odpowiedział mi, że nie pamięta i żebym poszukała w sieci. No dzięki, doprawdy sama bym na to nie wpadła! Idąc za złotą radą nieznajomego, poszperałam w internecie. Jak wyjaśnił mi stary, dobry wujek Google, jest kilka tez dotyczących słonia. Pierwsza głosi, że ma on upamiętniać pokonanie Kartagińczyków, którzy chcieli podbić Katanię. Druga, że chroni on miasto przed Etną. Trzecia, że w czasach antycznych Sycylię zamieszkiwały słonie karłowate, które chroniły mieszkańców przed dzikimi zwierzętami. Bez względu na to, która opcja jest prawdziwa, poczciwy słonik broni Katanii od lat przed złem i jest superbohaterem.
Święta Agata też czuwa nad Katanią
Podziwiając Katedrę Świętej Agaty na Piazza del Duomo, nie sposób nie myśleć o patronce tego miasta. Historia jej życia była dość burzliwa – piękna kobieta, która postanowiła zachować dziewictwo i oddać swoje życie Bogu, stała się męczennicą. A wszystko to za sprawą namiestnika sycylijskiego, który postanowił ją zdobyć i poślubić. Agata jednak, wierna swoim przekonaniom, odrzuciła jego zaloty. Dla męskiego ego Kwincjana było to nie do zniesienia. Postanowił się zemścić i skazał Agatę na tortury, podczas których odcięto jej piersi. Ta, mimo ogromnego cierpienia, nie ugięła się i nie porzuciła swojej wiary. Wszystkie te wydarzenia zbiegły się również z prześladowaniami chrześcijan za czasów cesarza Decjusza. Mając tak duże poparcie ze strony władzy, Kwincjan nie miał już żadnych oporów i postanowił uśmiercić dziewczynę na oczach tłumu. Legenda głosi, że gdy Agata płonęła, rozciągnięta na rozżarzonych węglach, zatrzęsła się ziemia. Mieszkańcy dostrzegli w tym karę zesłaną przez Boga i próbowali ratować Agatę, ale ta już nie żyła.
W następnych latach, gdy tylko Etna budziła się znów do życia, lawa omijała Katanię, a jej mieszkańcy uznawali, że to wynik interwencji świętej męczennicy. W 1693 roku Agata zezwoliła jednak na zniszczenie miasta. W pamiętnym trzęsieniu ziemi ocalały jej relikwie. Mieszkańcy postanowili więc wznieść katedrę ku chwale Agaty i czcić dzień jej śmierci. Co roku, od 3 do 5 lutego, relikwie Świętej są obwożone po miejscach związanych z jej kultem podczas wielkiej i uroczystej procesji, pełnej koloru i życia. Co więcej, popularnym przysmakiem w Katanii są Minne di Sant’Agata – ciasteczka uformowane w kształt kobiecych piersi.
Kult Świętej Agaty widoczny jest również w Monastero dei Benedettini (Klasztorze Benedyktynów) – dziś w jego pomieszczeniach mieści się uniwersytet i biblioteka, a przylega do niego Chiesa di San Nicolò l’Arena (Kościół Św. Mikołaja) – jak widać na poniższym zdjęciu, kolumny i fasady kościoła są niedokończone.
Katanio, pokaż mi jeszcze więcej
Wychodząc na Via Etnea, mijając najstarszy sycylijski uniwersytet, można skręcić w prawo, aby zobaczyć Castello Ursino, w którym mieści się muzeum miejskie. Niestrudzona upałem, podreptałam też do Teatro Massimo Bellini, powstałego na cześć kompozytora urodzonego w Katanii, Vincenzo Belliniego. Niestety nie udało mi się wejść do środka, oczywiście z powodu koronawirusa. Pandemia ma bardzo duży wpływ na turystykę, niektóre miejsca pozostają niedostępne dla turystów, ale są też zalety – nie ma tłumów i nie trzeba rezerwować noclegu z dużym wyprzedzeniem.
Wyszłam znów w stronę Via Etnea, gdzie, głodna, postanowiłam uraczyć się słodyczami. Będąc nadal pod silnym wrażeniem patronki miasta, wybrałam ciasteczka w kształcie piersi. Oczywiście dwa, jedno nie miałoby sensu. Po jednym już było stanowczo za słodko, ale przecież nie jestem mięczakiem, zjem drugie od razu. Przeżuwając, nagle usłyszałam za sobą konia. Pomyślałam, że przybiegł tutaj za wonią słodkości, a teraz mnie przyjdzie zostać stratowaną z lukrowaną piersią w ręku. Obróciłam się i ku mojemu zdziwieniu nie było tam konia, a jedynie człowiek imitujący jego odgłosy. Gapił się na mnie, ja na niego, spytał czy chcę usłyszeć też kurę. Okej, skoro Pan ma taką potrzebę, to posłucham. Cóż, trzeba przyznać, że ma chłop talent do imitowania zwierzęcych odgłosów, przez chwilę poczułam się jak na farmie.
Po tym dość osobliwym posiłku ruszyłam dalej, oczarowana ulicą z pięknymi, kolorowymi drzewami.
Instynkt mnie nie mylił – wiedziałam, że idę w kierunku, w którym odkryję coś pięknego. Skręciłam w ulicę Via Crociferi, jedną z najstarszych w Katanii. Spójrzcie tylko poniżej, jak bardzo jest urokliwa i pełna sycylijskiego baroku. Osobiście jestem zachwycona tym stylem i budynkami, które wydają się lekko przybrudzone.
Zmiana klimatu – Via San Michele i San Berillo District
Nieopodal Via Etnea znajduje się bardzo klimatyczna ulica – Via San Michele. To jedno z tych wyjątkowych miejsc w Katanii, w których kwitnie kreatywność, a sztuka, również ta uliczna, ma się dobrze. Znajdziecie tutaj sklepy z płytami winylowymi, małe galerie sztuki, knajpki z pysznym jedzeniem i niepowtarzalną atmosferą, sklepy z rękodziełem, studia fotograficzne i wiele innych.
Ściany budynków dumnie prezentują grafiki Demetrio di Grado, artysty pochodzącego z Palermo.
Całkiem niedaleko można natknąć się na kolejną artystyczną perełkę Katanii – San Berillo. W czasach starożytnych była jedną z ważniejszych dzielnic, pełną sklepów rzemieślniczych. Po trzęsieniu ziemi w 1693 roku postanowiono przesunąć centrum miasta w kierunku dzisiejszego centrum historycznego i Via Etnea. Od tamtego momentu San Berillo zaczęła popadać w ruinę, stała się wylęgarnią przestępczości i prostytucji. Jakiś czas temu jej mieszkańcy postanowili poprawić jej reputację i nadać nowy charakter. Teraz San Berillo stopniowo się odradza, buduje się tutaj małe życie kulturalne Katanii, coraz więcej przedsiębiorców inwestuje w klimatyczne knajpki i restauracje, tchnąc w dzielnicę wigor i kolor.
Na powyższym zdjęciu widnieje napis: „Dai diamanti ti non nasce niente, dal letame nascono i fiori” – „Z diamentów nic się nie rodzi, z obornika powstają kwiaty”. Cytat ten w punkt oddaje charakter San Berillo – dzielnicy, która, obecnie nadal brzydka i o nienajlepszej reputacji, powoli tworzy swoje nowe, piękne oblicze. Tekst pochodzi z piosenki o tytule Via del Campo, autorstwa jednego z najważniejszych włoskich twórców – Fabrizio De Andrè. Jego piosenki często opowiadały o ludziach zmarginalizowanych i zbuntowanych, szaleńcach, czy, tak jak w Via del Campo, prostytutkach. Jeśli macie ochotę, posłuchajcie:
See you soon San Berillo!