Myśleliście już pewnie, że zniknęłam, zapadłam się pod ziemię albo co najmniej zgubiłam się w pięknym, polskim lesie w poszukiwaniu przygód czy żołędzi, z których zrobię jesienne ludziki…muszę was jednak rozczarować. Jestem tutaj, wracam do was, moich najwierniejszych fanów. Mam nadzieję, że w tym gronie znajdzie się ktoś jeszcze poza moją mamą. Mówiąc wracam, mam na myśli, że wracam na stałe, nie porzucę was już na tak długo, choćby nie wiem jak bardzo kanapa wołała do mnie „chodźźź, przykryj się kocykiem i włącz Netflixa!”. Obietnica złożona, pozostaje tylko dotrzymać danego słowa. Będzie to wielka próba mojego charakteru.

Obieramy kurs na Favignanę!

Ale już bez ogródek – zaczynamy kolejny odcinek z serii przygód sobieradzi w podróży! Jeśli pogubiliście się w całej historii i chcecie przypomnieć sobie poprzedni post, to proszę bardzo, nie krępujcie się, znajdziecie go tutaj: https://www.sobieradziwpodrozy.pl/jak-zaliczyc-enne-scala-dei-turchi-i-marsale-w-jeden-dzien/

Wracając do tematu – w ten piękny jesienny dzień 🍂, z troski o wasze zdrowie psychiczne, przywołuję wspomnienie gorącego lata, niebiańskich plaż 🏖️ i przejrzystego morza. Dziś płyniemy na Favignanę – część rezerwatu przyrody wysp Egadi.

Dlaczego akurat Favignana? A bo nasz wspaniały przyjaciel, Fabio, tak doradził, a nie ma najmniejszego sensu poddawać pod dyskusję jego oceny. Podążając więc za tą iście ekspercką wskazówką, rano, zamiast słodko spać w łóżkach, poszliśmy do portu. Bez śniadania, ale oczywiście po wypiciu kawy.

Wszystko spoko, ale jak tam dopłynąć? ⛵

Tutaj Marta-przewodniczka rusza z pomocą w waszej przyszłej włoskiej przygodzie – warto wiedzieć, że w tym kraju spotkacie się z takimi środkami transportu wodnego jak traghetto i aliscafo. W obu przypadkach to promy, ale trochę się między sobą różnią. Traghetto to kolos przewożący dużą ilość osób, bagaży i, bardzo często, również pojazdów. Aliscafo zaś jest przeznaczony tylko do transportu osób i bagaży i płynie szybciej, ale zapłacicie za niego więcej. Pojawia się więc pytanie – co w takiej sytuacji wybrać?

My zdecydowaliśmy się na traghetto z Liberty Lines bilet kosztował 20 euro w dwie strony (andata e ritorno), a sam rejs trwał zaledwie 30 minut – czasowo więc nie różnił się zbytnio od aliscafo, za to cena niższa, więc nie było nad czym się zastanawiać. Po zejściu na ląd od razu ruszyliśmy do baru po kolejną dawkę kofeiny. Za gorąco jednak na ciepły trunek, z czoła lał się pot, a słońce nawet o wczesnym poranku nie pozwalało na wytchnienie. Zamówiłam więc caffè shakerato – nie mylcie z siekierą, czy Shakirą, której biodra nie kłamią! Caffe shakerato to po prostu kawa z lodem, a tylko takiej w tym momencie potrzebowałam.

Pieszo, rowerem czy skuterem?

Salvo i Afonso rozprawiali o tym, jakim środkiem transportu poruszać się po wyspie. Miała miejsce długa wymiana zdań – wiecie, często mam takie wrażenie, że Włosi więcej się nagadają niż zrobią.

Po ożywionej dyskusji i kilkukrotnej zmianie zdania, wsiedliśmy wreszcie na wypożyczone skutery 🛵 (koszt – 15 euro za cały dzień) i ruszyliśmy w drogę! Ja oczywiście w roli pasażerki. Kto widział, jak prowadzę pojazdy mechaniczne lub choćby słyszał, od jak dawna tego nie robiłam, ten wie, że od pewnych rzeczy powinnam trzymać się z daleka i że nadaję się do prowadzenia co najwyżej samochodu w GTA.

Pojechaliśmy przed siebie. Wolność – to chyba najlepsze słowo opisujące uczucie, które nam towarzyszyło. Długie i kręcone włosy Salvo, które nie mieściły mu się pod kaskiem, przywodziły na myśl starego, doświadczonego harleyowca. Brakowało tylko skórzanej kurtki, wielkich przeciwsłonecznych okularów na nosie i jakiejś rockowej muzyki w tle, jak Highway to hell AC/DC. No i motocyklu z prawdziwego zdarzenia.

Rozglądałam się dookoła. Wyspa była wysuszona, prawie totalnie pozbawiona zieleni. Przez jałową skorupę ziemi przebijało się kilka roślin, takich jak dzika oliwka, chleb świętojański, czy mastyks, które są w stanie przetrwać w tych warunkach. Eksploracja skończyła się po jakimś kilometrze, gdy zepsuł się nasz skuter. No masz ci los…

Wymieniliśmy go na inny, zdrowszy i rozpoczęliśmy drugie podejście do naszej favignańskiej przygody!

Odkrywamy piękno Favignany – Cala Rossa, Bue Marino, Cala Azzurra i Lido Burrone

Szybko dotarliśmy do pierwszej zatoczki – Cala Rossa. Równie szybko pożałowaliśmy też doboru obuwia. Zejście do wody było skaliste, najlepszym gadżetem byłyby tutaj buty pływackie, których żadne z nas oczywiście nie miało. Musieliśmy radzić sobie na swój sposób, schodząc ostrożnie i powoli. Dotarłszy do „plaży” (plażą chyba nie da się nazwać kilku nierównych głazów, po których, poślizgnąwszy się, można wpaść do wody – tak, tak, zdarza się najlepszym, ale tym razem przyrzekam, że nie mnie, tylko koledze!), zatrzymaliśmy się na chwilę i zamoczyliśmy stópki w przyjemnie ciepłej wodzie. Widok był naprawdę piękny.

Wspięliśmy się wkrótce do góry, kupiliśmy granity o smaku opuncji w jedynym barze w okolicy i je pożarliśmy. Ucięliśmy sobie też pogawędkę ze sprzedawczynią. Mam nadzieję, że umililiśmy jej czas rozmową, bo ona, wraz z ofertą swojego malutkiego baru, zdecydowanie była nam ratunkiem.

Mówiąc o opuncji, będącej jednym z symboli Sycylii, nie mogę nie wspomnieć o niefortunnym błędzie językowym, który popełniłam kilka razy. Naprawdę warto wykuć co do joty włoską nazwę tego owocu. W przeciwnym razie wzbudzicie salwy śmiechu, oburzycie wszystkich dookoła lub niechcący poruszycie bardzo intymne tematy.

Tak więc opuncja to po włosku fico d’India, zaś opuncje to fichi d’India – absolutnie nie polecam mylić ze słowem figa (acz uważam, że Polacy mogą tę pomyłkę zrozumieć!) oraz używać słowa „indiana” zamiast „d’India”. Dlaczego? Ano jak chcecie, to sprawdźcie sobie to w internecie, ale najlepiej przy użyciu okna incognito i nie w pracy.

Fico d’India – jak widać, owoc groźny nie tylko z nazwy!

Po krótkiej wizycie w Cala Rossa ruszyliśmy dalej. Głodni wrażeń, chcieliśmy odkrywać więcej i więcej. Zahaczając po drodze o Bue Marino, dotarliśmy wkrótce do Cala Azzurra. Znów zatrzymaliśmy się w pobliskim barze, gdzie zjedliśmy kanapki o zawyżonej cenie, po czym zrzuciliśmy z siebie zbędną odzież wierzchnią i weszliśmy do wody zażyć długo oczekiwanej kąpieli. Nie chciało się z niej wychodzić, mogliśmy tak spędzić godziny i nadal nie mieć dość…ale ciekawość wołała do nas „jedźcie dalej!”. Posłuchaliśmy więc tego wewnętrznego głosu i po jakimś czasie zwinęliśmy swoje manatki. Nikt nie przejął się tym, że przed sekundą zmyliśmy z siebie 100% kremu z filtrem. Przecież przeschniemy trochę w słońcu podczas jazdy, to niegroźne…tiaaaa.

Bue Marino
Cala Azzurra

Odrywaliśmy wyspę, zwiedzając wszystkie pobliskie uliczki i zakamarki.

Zatrzymaliśmy się następnie w Lido Burrone – tutaj po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z piaszczystą plażą. Dotąd, jedyne co wyspa nam oferowała, to wąski kawałek płaskiego kamienia, na który ledwo dało się wcisnąć cztery litery. Teraz mogliśmy zacząć prawdziwe plażowanie. Brakowało tylko parawanów, aby odgrodzić się od reszty turystów, zachować bezpieczny dystans społeczny i przy okazji zamanifestować moją polską tożsamość. Pomyślałam sobie wtedy, że to swego rodzaju czas renesansu dla parawaningu. Wszyscy docenią wreszcie wujka Cześka, który, każdego dnia plażingu, wstaje o 5.00 rano, aby zająć kilka metrów kwadratowych dla całej rodziny na plaży we Władysławowie. Chwała Ci za to, wujku Cześku!

Tutaj jednak parawanów brakowało, a co bogatsi sadowili tyłeczki na leżakach pod parasolami. Ta niewątpliwa przyjemność kosztowała zaledwie kilka euro, ale my, młodzi, spragnieni przygód i niewygody, nie poszliśmy na łatwiznę, a zaoszczędzone monety przeznaczyliśmy na fundusz piwno-winny. Albo też spritzowy, mój nowy, najulubieńszy letni trunek.

Znów woda, pluski, harce, beztroskie życie wzorem młodzieży z dawnych, wakacyjnych reklam Tymbarku. Śmialiśmy się w głos, robiliśmy bomby wodne – w skrócie, beztroska i radość życia. Następnie wróciliśmy na plażę zażyć trochę kąpieli słonecznej. Jako że jestem bardzo odpowiedzialną osobą, przypomniałam wszystkim o obowiązku nałożenia kremu z filtrem – posmarowaliśmy więc sobie nawzajem plecki, potem trochę kremiku na twarz, rączkę i nóżkę. Nie chciało mi się już sięgać za daleko do paluchów u stóp, posmarowałam je więc byle jak, przecież na pewno ich sobie tak łatwo nie spalę…tiaaaa.

Lido Burrone

No ale przecież nie należymy do osób leniwych! Wstaliśmy po jakimś czasie, zrobiliśmy dziesięć kroków i wylądowaliśmy w barze. W końcu nasz fundusz piwno-winno-spritzowy🍹nie mógł się zmarnować.

Po kilku godzinach wróciliśmy do portu oddać skutery – zostało nam jeszcze trochę czasu, który wykorzystaliśmy na zwiedzanie miasta. Schodząc ze skutera zahaczyłam o coś i popsułam sobie sandałek. No ale od czego są maseczki, proszę Państwa! Wyjęłam jedną z tysiąca w moim plecaczku, oderwaliśmy z niej gumkę, Alfonso wziął klucz od samochodu, z chirurgiczną precyzją wywiercił nim dziurę w sandałku i voilà! Oto produkt iście rzemieślniczy, prodotto artigianale italiano i najnowszy, covidowy krzyk mody!

Człapałam po mieście w niezbyt dopasowanym obuwiu, z lekkim przerażeniem spoglądając na moje stopy, ewidentnie zbyt długo wystawione na słońce. Prezentowały całą mieszankę czerwieni ze skali kolorów Pantone.

Alfonso namówił mnie na spróbowanie skradzionych ze straganu pomidorków. Były pysznie soczyste i słodkie. On stwierdził jednak, że to nie ten smak, czegoś im brakowało, a przecież tandety nie kupi. Przełknęłam więc ostatni kęs gratisowego pomidorka bez większego poczucia winy.

Jednocześnie Salvo nagrywał na dyktafonie swoje spostrzeżenia dotyczące mijającego dnia i wydawał sobie różne komendy, które później miał odsłuchać. Następnie zaczął nagrywać nas wszystkich po kolei. Według szybko stworzonego scenariusza, musiałam wygłosić następujące zdanie: „nie przywiozłam koronawirusa na Sycylię!”. Ano mam nadzieję, że nie…

Wino, (nie tylko) kobiety i śpiew

Późnym popołudniem, spaleni słońcem wycieczkowicze wrócili do Marsali. Z portu odebrał nas Fabio i zawiózł do hotelu. Umówiliśmy się znów na wspólny wieczór, tym razem w lokalu z muzyką na żywo. Bomba!

Po kolei szykowaliśmy się do wyjścia, wszyscy z wielkimi rumieńcami, których nawet najbardziej profesjonalny makijaż nie byłby w stanie przykryć. Zaczynałam już niestety odczuwać nieprzyjemne skutki niedbałego nałożenia kremu z filtrem. Zostałam w moich świeżo naprawionych sandałkach, gdyż każdy inny rodzaj obuwia mnie parzył. Mój wielce elegancki strój uzupełniłam o spódniczkę i najładniejszą bluzkę, jaką byłam w stanie wygrzebać z dna plecaka, aby choć w 1% dorównać sznytowi Karoliny. Skutek marny, ale przynajmniej była w tym cała moja potargana tożsamość!

Wreszcie mieliśmy okazję zobaczyć centrum Marsali z jej piękną barokową zabudową o ciepłym kolorze promieni zachodzącego słońca. Byłam naprawdę zachwycona atmosferą tego miasta, wydawało się pełne życia, można było w nim zapomnieć o problemach i poczuć się jak na wakacjach w tych starych, dobrych czasach. Udaliśmy się na Piazza dell’Addolorata – plac, który wieczorami wypełniał się stolikami pobliskiej restauracji Trattoria Garibaldi i muzyką miejscowego zespołu 🎸. Każdego dnia w Marsali ktoś gdzieś gra koncert – przechodząc obok innych knajpek również dawały się słyszeć śpiew, brzmienie gitar i perkusji. W restauracji obowiązywało dziś gotowe menu. Za 20 euro można było zjeść 3-daniowy posiłek i wypić trochę wina. Całkiem niezła oferta! Tym razem motywem przewodnim był kuskus. Dziwi was obecność tej kaszy na moim talerzu? A gdzie makaron?!

Śpieszę z wyjaśnieniem – po pierwsze, kuskus łączy w sobie cechy zarówno kaszy, jak i makaronu, więc w połowie jesteśmy w domu. Po drugie, na Sycylii spotkacie się z wieloma akcentami kultury arabskiej. O ich źródło spytałam Alfonso, samozwańczego historyka regionu. Opowiedział mi pokrótce, że wyspa w średniowieczu wielokrotnie była atakowana przez Arabów, aż w końcu w X wieku udało im się opanować ją w całości (aby niedługo potem ją utracić). Za czasów emiratu Sycylia rozkwitła pod względem kulturowym i stała się najbogatszą krainą basenu Morza Śródziemnego. W wielu miejscach można spotkać wpływy arabskie również w architekturze, czy nazewnictwie – przykładowo słowo Marsala pochodzi z arabskiego i oznacza „Port Boga”.

Co do kuskusu, to stał się on kulinarnym symbolem Sycylii Zachodniej. Co więcej, w jednym z miasteczek regionu, San Vito lo Capo, każdego roku we wrześniu odbywa się jeden z największych na świecie festiwali kuskusu – Cous Cous Fest. Jest to święto nie tylko miłośników jedzenia, ale też muzyki i rozrywki.

Wielką miłością do kuskusu zapałała cała społeczność prowincji Trapani. Jest to jedno z podstawowych dań tutejszej kuchni, niczym ziemniak ze schabowym i kapustą dla Polaka. Tubylcy doskonale wiedzą, jak wykorzystać dobra dane im przez naturę i, zwyczajowo, kuskus serwują z rybą 🐟. W szanującym się trapańskim domu przynajmniej raz na kilka tygodni powinno się przygotowywać danie od zera, spryskując mąkę kuskus wodą (kuskus to zarówno nazwa mąki, półproduktu, który znajdziecie w polskim sklepie, jak i potrawy) i ugniatając ją do momentu, aż wytworzą się małe kuleczki. Proces ten trwa kilka godzin i wkłada się w niego całe serce. Czego jednak nie robi się dla uciechy podniebienia własnego i całej rodziny?

Wracając jednak do wieczoru w gronie przyjaciół bliższych i dalszych, czy też tych nowo poznanych – hm…w zasadzie wszystkich powinnam zaliczyć do tej ostatniej grupy, z drugiej jednak strony ci bliżsi już zaczęli się wyłaniać. Jest to też dość ciekawy fenomen dotyczący podróży – wszyscy są nowi, ale, nie mając zbyt wiele czasu na ich poznanie, otwierasz się znacznie szybciej i tworzysz coś w rodzaju „ekspresowych przyjaźni”. Mnie, z całego grona towarzyszy tej kilkudniowej podróży, najbliższy okazał się Salvo, z którym mogłam porozmawiać o wszystkim i miałam pewność, że przynajmniej spróbuje mnie zrozumieć. Ponadto jest dość specyficzny, co również mnie przyciągało i zachęcało do odkrycia, co też się kryje pod tym czerepem z kręconymi włosami.

I znów, po kolejnej dygresji, wracam na wytyczony uprzednio szlak. Po dotarciu na miejsce docelowe rozsiedliśmy się wygodnie, a w oddali już dawał się słyszeć Fabio lawirujący między stolikami. Mieliśmy świadomość, że za szybko go nie zobaczymy, ale przynajmniej na strawę i napitek nie trzeba było długo czekać. Tego wieczora nie karmiliśmy się jednak tylko jedzeniem, ale też muzyką na żywo – na tyle głośną, że nie dało się rozmawiać. Nie było to jednak dla mnie przeszkodą, wręcz dawało mi radość.

W pewnym momencie Fabio zagadnął zespół i poprosił o zagranie konkretnej piosenki. Spytali go, czy nie zechciałby zaśpiewać. Nie trzeba było długo czekać na jego odważną reakcję. Po chwili spod gitar i perkusji wydobył się dźwięk dobrze znanego wszystkim Włochom utworu Triangolo autorstwa Renato Zero. Fabio, uwielbiający światła reflektorów, dał popis nie tylko fantastycznych umiejętności wokalnych, ale też tanecznych – zobaczcie zresztą fragment jego występu na poniższym nagraniu.

Fabio szybko poderwał cały tłum do śpiewu i tańca – plac wypełnił się zabawą i wielką imprezą. Starałam się zapamiętywać przynajmniej refreny piosenek, by móc śpiewać z pozostałymi – nawet nieźle mi to szło.

Dla ciekawskich zamieszczam poniżej piosenkę w wykonaniu jej autora –triangolo oznacza trójkąt – no skoro już w związku z opuncją przewinęła się tematyka seksualna, to możemy w niej pozostać trochę dłużej…

Żeby naświetlić Wam lepiej atmosferę utworu, tłumaczę mały fragment tekstu:

„Lui chi è? Come mai l’hai portato con te? Il suo ruolo mi spieghi qual’è?”

„A on kim jest? Jak to się stało, że przyprowadziłaś go ze sobą? Wytłumacz mi, jaka jest jego rola?”

https://www.youtube.com/watch?v=LY50q0PE32w

Po koncercie wreszcie udało nam się porozmawiać. Dołączyła do nas również Lucrezia ze swoim synem. Opowiedziałam im trochę o mojej podróży i dotychczasowych doświadczeniach. Syn Lucrezii był zachwycony całą ideą i stwierdził, że zrobi to samo po ukończeniu liceum, na co jego mama zareagowała wielkim przerażeniem. Szczęśliwie jej potomek chce zostać w przyszłości chirurgiem plastycznym, więc nie będzie musiała się obawiać zmarszczek powstałych w efekcie tych zmartwień.

Przeczytaj również:

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *