Nad talerzami wypełnionymi przesłodkimi wypiekami oraz soczystymi owocami 🍉rozlewały się łzy gorzkie niczym kawa bez grama cukru czy kropli mleka. Cała ekipa sięgała już pamięcią do minionych, krótkich wakacji. Tylko jedna osoba nie podzielała tego melancholijnego stanu i łapczywie dopijała ostatnie łyki cierpkiej kawy, nie mogącej w żaden sposób zmącić słodkiego smaku lata.

Tą szczęściarą byłam oczywiście ja!

Ostatniego dnia pobytu, nareszcie udało nam się dorwać śniadanie w hotelu. Zaraz po nim wymeldowaliśmy się i pojechaliśmy do ostatniego punktu naszej wycieczki – rezerwatu przyrody Zingaro (Riserva Naturale Orientata dello Zingaro). Alfonso bardzo chciał pokazać Karolinie choćby kawałek tego miejsca, które sam odwiedził wiele lat temu i był nim zachwycony. Jak później się okazało, mieliśmy świetne wyczucie czasu, bo zdążyliśmy zobaczyć rezerwat w całej jego krasie. Niestety już w miesiąc później nie było to możliwe. 29 sierpnia Zingaro niemal doszczętnie został strawiony przez ogień. Natura ma w sobie jednak wielką moc i już pod koniec października zaczęła budzić się do życia.

Wracając do naszej podróży, to muszę przyznać, że przed wyjazdem nie zgłębiłam żadnych informacji o rezerwacie. Cieszyłam się z dalszej wizji road tripu w zacnym gronie, dzięki któremu zachodnie wybrzeże Sycylii pokonywałam z prędkością o wiele wyższą niż ta, którą byłabym w stanie osiągnąć w pojedynkę, włócząc się niczym…

…Cygan

Bo to właśnie oznacza słowo zingaro. Skąd taka nazwa? Nie wiadomo. Specjalnie dla was przeszukałam najciemniejsze zakamarki internetu, zajrzałam nawet na drugą stronę wyników wyszukiwania w Google i nie znalazłam żadnego związku z grupą etniczną prowadzącą koczowniczy, czy choćby półkoczowniczy tryb życia. 

Włócząc się jednak po rezerwacie i nie znając jeszcze kolejnego celu mojej podróży, poczułam się trochę jak nomada. Może właśnie o to chodzi w nazwie? Może Riserva Naturale dello Zingaro przyciąga ludzi szukających własnego miejsca? Jeśli tak, to trafiłam dobrze, choć przypadkiem.

Riserva Naturale Orientata dello Zingaro – pierwszy rezerwat przyrody na Sycylii

Jego obszar obejmuje 7 km wybrzeża od, dobrze znanego wszystkim miłośnikom niebiańskich plaż, San Vito lo Capo aż do uroczego Scopello. Do wejścia od strony Scopello dowiezie was 🚌autobus Russo, ruszający z Castellammare del Golfo. Jeśli zaś chcecie wejść od strony San Vito lo Capo, to najwygodniej jest tam dojechać 🚙samochodem, ewentualnie kursują autobusy wahadłowe i wygląda na to, że lepiej zarezerwować sobie w nich miejsce nieco wcześniej, bo nie jest to transport publiczny (a przynajmniej ja takiego rozwiązania nie znalazłam).

Bez względu na ewentualne trudności w dostaniu się na miejsce, trzeba je odwiedzić, bo to prawdziwe zderzenie z naturą. W menu Zingaro wśród przystawek znajdziecie m.in. jaskinię Grotta dell’Uzzo, a szeroki wybór dań głównych – urokliwych zatoczek, zwieńczycie deserem w postaci widoku rozpościerającego się z najwyższego szczytu rezerwatu, Monte Speziale.

Riserva Naturale dello Zingaro to również raj dla płetwonurków. W krystalicznie czystej wodzie można podziwiać wnętrza grot skalnych, bogatą faunę i florę, a nawet, 39 metrów pod powierzchnią wody, wrak włoskiego okrętu, który służył do transportu amunicji i zatonął podczas II wojny światowej. 

Wybór atrakcji jest wręcz przytłaczający. Jeśli chcecie zobaczyć ich jak najwięcej i macie do dyspozycji więcej niż jeden dzień, to w okresie od października do maja istnieje możliwość spędzenia 2 nocy na terenie Zingaro. Nocować tam dłużej pewnie i tak byłoby trudno, bo w schroniskach nie ma wody pitnej, toalety czy prądu. Musicie jednak najpierw postarać się o zgodę Dyrekcji Rezerwatu. Następnie, po uiszczeniu opłaty w wysokości 10€ za noc🌙, będziecie mogli już w pełni cieszyć się tym, co natura ma do zaoferowania.

Jeśli jednak, tak jak my, macie tylko parę godzin na zwiedzanie rezerwatu, musicie wziąć pod uwagę bliskość danego wejścia do atrakcji, które interesują was najbardziej. Naszą włóczęgę postanowiliśmy rozpocząć od południa, czyli od Scopello – tam też szybko znaleźliśmy bezpłatny parking w pobliżu kasy biletowej. Każdy wziął z samochodu najpotrzebniejsze rekwizyty – ja, stęskniona za zdjęciami w wyższej jakości, zabrałam ze sobą aparat fotograficzny, Alfonso dodatkową parę butów, gdyż nie potrafił zdecydować się na jedną, Karolina wodę i koc, a Salvo…torbę z laptopem.

Poczłapaliśmy do wejścia, mijając przed nim jedyny dostępny sklepik w okolicy, ostatnią szansę na zakup butów pływackich, kremu z filtrem czy upojenie się Spritzem🍹. Na terenie Zingaro nie ma żadnych barów, należy więc zadbać o odpowiedni ekwipunek jeszcze przed wyruszeniem na szlak.

Kupiliśmy bilety wstępu – koszt dla osoby dorosłej to jedyne 5 euro. Dodatkowo Pan w budce wręczył nam mapki całego obszaru i poinstruował nas, co, mając tak ograniczoną ilość czasu, warto zobaczyć. Poradził nam podążać szlakiem nadmorskim (Sentiero Costiero), zatrzymać się na dłużej już w pierwszej zatoczce, czyli Cala Capreira, odpocząć, zażyć kąpieli i wracać.

Po przekroczeniu bramek rezerwat przywitał nas imponującym tunelem skalnym. Na jego wewnętrznej ścianie widnieje makieta, upamiętniająca marsz z maja 1981 roku, który stał się kluczowy w procesie tworzenia rezerwatu.

Karolina i Alfonso wypruli do przodu, nie mogąc doczekać się morza. Ja i Salvo trzymaliśmy się nieco z tyłu – nie mieliśmy przy sobie kostiumów kąpielowych, poza tym musiałam odzyskać stracony dzień bez aparatu na Favignanie. Cykałam więc zdjęcia wszystkiemu, co zwracało moją uwagę, zatrzymywałam się na dłużej w kilku miejscach, a widoki naprawdę zapierały dech w piersiach.

Zingaro, mimo dużej różnorodności pod względem roślinnym, to jednak nadal dość jałowy i skalisty teren. Jego symbolem jest palma🌴(karłatka niska – chamaerops humilis), niegdyś wykorzystywana do ręcznej produkcji toreb, mat czy wachlarzy do podsycania ognia. Co ciekawe, w zachodniej części rezerwatu znajdują się pozostałości plantacji dębu korkowego. Dawniej zajmowały naprawdę ogromny obszar zachodniej Sycylii, dziś niestety znikają bezpowrotnie.

Rezerwat stanowi siedlisko dla 40 gatunków ptaków🐦, takich jak orzeł z Bonelli, myszołów czy jastrząb. Moja wiedza ornitologiczna ogranicza się jednak tylko do odróżnienia mewy od gołębia, więc żadnych z wyżej wymienionych gatunków nie widziałam lub po prostu nie rozpoznałam.

Jedyną dostrzeżoną przeze mnie zwierzyną był muł-pracownik, który, pod komendą dwóch Panów, wynosił odpadki z rezerwatu.

Zatrzymując się przy nietypowych roślinach i punktach widokowych oraz śledząc pracowitego muła, w końcu dotarliśmy z Salvo do Cala Capreira, gdzie Karolina i Alfonso cieszyli się już orzeźwiającą kąpielą. Przysiedliśmy na ich kocyku, choć nie chronił nas zbytnio od kamienistego podłoża.

Pozbawieni czerpania satysfakcji z kąpieli w morzu, postanowiliśmy spędzić czas produktywnie i ułożyć możliwie najwyższą wieżę z kamieni. Początkowo podeszliśmy do tego projektu amatorsko, ale po utracie kilku koślawych konstrukcji zaczęliśmy dokładniej dobierać kamyki pod względem ich formy i wielkości, aby osiągnąć ideał architektury plażowej. Szło nam całkiem nieźle. Na placu budowy panowało wielkie skupienie, ale praca fizyczna sprzyjała też filozoficznym rozważaniom o życiu, naszych wyborach, dorosłości i marzeniach. A tych ostatnich mamy zdecydowanie ponad miarę. Choć mnóstwo osób z naszego otoczenia ma oczekiwania wobec nas, to tak naprawdę my mamy ich wobec siebie najwięcej. Wiele planów nadal czeka na realizację, w miejsce tych już zrealizowanych pojawiają się nowe, zawsze za czymś gonimy. Warto jednak zdać sobie sprawę, co tak naprawdę jest dla nas najważniejsze i tym się kierować. A nie ma chyba lepszego sposobu na zderzenie się z własnymi myślami, jak po prostu rzucić wszystko i wyjechać, powłóczyć się i oderwać od biegu normalnego życia.

Z każdym kolejnym kamykiem idealnie wpasowującym się w naszą wieżę, coraz lepiej układałam sobie w głowie wszystkie elementy składowe mojego życia. Żeby sobieradzić, potrzebuję wolności, braku ograniczeń, możliwości spakowania toreb w ciągu maksymalnie tygodnia i wyruszenia gdzieś dalej. Salvo zgodził się z moim tokiem myślenia, choć dostrzegał też wiele zalet uporządkowanego życia, w którym da się przewidzieć, co nastąpi jutro. Cóż, ma też chłopak trochę racji.

Dalej zeszliśmy na temat potrzeby dokonywania zmian, które w pewien sposób nakreślają nowy początek. Dla Salvo będzie to ścięcie włosów na Ibizie. Dlaczego tam? Bo to niecodzienne, bo to przygoda, bo to wyjazd na Ibizę, tak po prostu, do fryzjera! Muszę przyznać, że cała idea mnie urzekła.

W przerwach od ciężkiej pracy na budowie cieszyłam się zachwycającymi widokami w Cala Capreira. Echhh, naprawdę szkoda, że nie zabrałam kostiumu!

Po jakimś czasie dołączyli do nas Alfonso i Karolina, uśmiechnięci od ucha do ucha. Uświadomili nam, że niedługo będziemy musieli zwinąć manatki i wracać. Spytali, dokąd jadę dalej. Hmm…akurat tego sobie jeszcze tak idealnie w głowie nie ułożyłam.

Miałam przed sobą kilka wizji dalszej podróży. Pierwszą był powrót ze wszystkimi do Calascibetty i zwiedzenie Piazza Armerina – widziałam to miejsce na zdjęciach i uznałam za jedno z najwspanialszych w centrum wyspy. Zatoczyłabym jednak koło, co nie do końca mnie pociągało. Kolejnym pomysłem był powrót do Marsali, gdzie odkryłam niesamowitą letnią atmosferę w gronie ludzi, którzy wiedzą, jak się bawić. W Marsali można było zapomnieć o wszystkim. Dodatkowo czułam niedosyt, bo nie zdążyłam zwiedzić miasta. Oznaczałoby to jednak cofanie się do miejsca, w którym już byłam, a oglądanie się wstecz, o ile wydaje się bezpieczne, bo dobrze znane, nie zawsze stanowi trafny wybór. Pomyślałam jeszcze o podróży do Trapani, głównie ze względu na niski koszt pobytu. Wszyscy jednak zgodnie stwierdzili, że w Trapani “non c’è un cazzo” – czyli, ładnie ujmując, nic tam nie ma. Nie zrażało mnie to jednak, ponieważ Trapani leży blisko zachwycającego miasta Erice – ujęta zdjęciami obejrzanymi w Internecie, zapragnęłam je zobaczyć. A może San Vito lo Capo? Jedna z najsłynniejszych i najpiękniejszych plaż? Na pewno warto. Echhhh, za drogo. No to ostatnia opcja w zasięgu bez podróżowania długimi godzinami – Palermo. No ale już, Palermo? Bez sensu, za szybko!

Dokąd Cię podrzucić Marta? – usłyszałam znowu. Wyrwana nagle z transu, potrąciłam dłonią prawdopodobnie najwyższą kamienną wieżę plażową w historii. Salvo, który już oczyma wyobraźni odbierał statuetkę dla najlepszego konstruktora plażowych dziwów 2020, spojrzał na mnie z rozczarowaniem. No cóż, nie było już co zbierać, więc wstaliśmy, zabraliśmy rzeczy i ruszyliśmy z powrotem do samochodu.

W drodze szperałam nadal w Internecie, poszukując wskazówek. W końcu poprosiłam, aby podrzucili mnie na stację autobusów do Castellammare del Golfo, skąd miałam przedostać się dalej. Postanowione. Przynajmniej oni już wiedzieli co robić i którą drogą jechać.

Gdy dotarliśmy na stację w Castellammare del Golfo byłam już w 60% zdecydowana na powrót do Marsali. Pożegnałam się z całą ekipą, podziękowałam za naprawdę fantastyczną przygodę, którą wspólnie przeżyliśmy. Oby było więcej tak otwartych na nieznane ludzi, jak oni!

Rzuciłam okiem na rozkład jazdy autobusów, potem na telefon, znowu na rozkład jazdy, rozejrzałam się dookoła. Plecak coraz bardziej obciążał mój kręgosłup. I wtedy zdecydowałam. Zostaję tutaj. Z 12 kilogramami na barkach, decyzje podejmuje się znacznie łatwiej i szybciej.

Przeczytaj również:

2 komentarze

    1. W chwili, gdy pisałam post, myślałam, że nie ma autobusu z San Vito lo Capo, który podwozi pod wejście do rezerwatu – ale dzięki za komentarz, sprawdzę informacje i poprawię tekst 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *