Z emocji nie mogłam spać już od 6.00, mimo że weekend był dość ciężki i imprezowy, i rano powinnam nadal śnić słodkie sny pod kołderką w łóżku. Ale nie. Wstaję pełna emocji, bo przecież to już dziś, moje długo wyczekiwane DZIŚ. Lecę do Włoch.
Zastanawiacie się pewnie, dlaczego byłam tak rozemocjonowana wyjazdem do tego kraju. Włochy? Weź, zjechałem je wzdłuż i wszerz. Już śpieszę z wyjaśnieniem. Otóż ten wyjazd to dla mnie początek czegoś nowego, mam nadzieję, wielki kamień milowy w moim dorosłym życiu, który przyniesie ogrom odświeżających zmian.
Jak to się zaczęło?
Wszystko zaczęło się kilka miesięcy temu, gdy postanowiłam wydrukować trzy zdania na kartce papieru A4, czarno na białym i złożyć z namaszczeniem swój podpis na wypowiedzeniu z pracy. 3 lata w dużej firmie, praca w dynamicznym, młodym i międzynarodowym zespole kopnęły mnie lekko w tyłek, a ja poczułam, że najwyższy czas ten kawałek mojego życia totalnie zmienić i ruszyć się z miejsca. Wyruszę w podróż! – pomyślałam sobie i już w głowie rysowałam na mapie całą trasę. Widziałam się na niebiańskich, dzikich plażach, w zatłoczonych miastach, tętniących życiem bazarkach, na których objadam się pysznościami. Wtedy pomyślałam sobie o jeszcze jednej rzeczy – „Marta, jedź do Włoch, naucz się porządnie tego języka!” Bo wiecie, uczę się od kilku lat i gadać sobie po włosku z ludźmi na Messengerze, czy na lekcji języka jest jakoś łatwiej niż na żywo z Włochami. Tak więc Marta zaczyna od Włoch, no bo przecież nie będzie się przez całą podróż obijać.
Kolejny powód, dla którego moja podróż budziła i nadal budzi we mnie tyle emocji to fakt, że chcę podróżować długo. Tak długo, jak wystarczy kasy i aż zrozumiem, o co mi chodzi w życiu, a potem najlepiej jeszcze przez całe życie, bo podróżować uwielbiam. Nie chcę tkwić w jednym miejscu NIGDY. Jak to się potoczy, czas pokaże. Jak wiecie, sytuacja na świecie jest aktualnie bardzo zmienna.
Przygotowania do podróży
Ale do brzegu. Niedziela, 5 lipca, dookoła cicho sza, całe osiedle śpi. Nie słychać i nie widać jeszcze żywej duszy. Otworzyłam notes i skrzętnie spisałam listę wszystkiego, co chcę i muszę zabrać.
Upychając kolejne rzeczy w moim nowiutkim, 40-litrowym plecaku, powoli narastał we mnie niepokój. „Nie zmieści się!” – pomyślałam. Oczywiście zaczęłam powoli redukować ekwipunek, z każdej rzeczy na ten moment było mi ciężko zrezygnować. Moje plecy potem mi za to podziękują.
W końcu się udało, plecak nadal ciężki, lekko przeważa mnie do tyłu, ale najważniejsze, że mieści się w limicie bagażowym Wizz Air’a.
Pozostało już tylko zjeść śniadanie i odliczać godziny, minuty, sekundy do odjazdu.
Powodzenia !
Dziękuję 😉