W tym wpisie będzie trochę o plażach w miejscowościach kończących się na -ello i -ine. No dobra, mimo że bardzo tego chciałam, to jednak nazwy nie mogą być tutaj wspólnym mianownikiem dla wszystkich trzech – Scopello, Mondello i Isola delle Femmine. Tak naprawdę to najważniejszym powodem była odległość od Palermo (zdaję sobie sprawę, że wielu z was podróż na Sycylię utożsamia z odwiedzinami tego miasta i zresztą się nie dziwię). Po drugie, o każdej z tych miejscowości z osobna nie mam wam aż tyle do powiedzenia, aby tworzyć oddzielne posty – głównie się tam wylegiwałam i trochę włóczyłam. Po trzecie, są to naprawdę jedne z najpopularniejszych plaż w tej części wyspy i uznałam, że warto je ze sobą zestawić. Voilà. Wytłumaczyłam się, mogę iść dalej.

Scopello – mała perełka w pobliżu Castellammare del Golfo

Przedostatniego dnia pobytu w Castellammare doszłam do wniosku, że potrafi być na tyle spokojne i senne, że mogę wyrwać się stąd na jeden dzień nic nie tracąc. A że słyszałam już legendy o pięknym Scopello i widziałam jego kawałek przy wejściu do Rezerwatu Zingaro, wybór ten wydał mi się oczywisty.

Chciałabym zwrócić waszą uwagę na to, że nazwa Scopello ma bardzo dużo sensu, ponieważ pochodzi od greckiego słowa Skopelos, co oznacza skały – o trafności tej nazwy możecie przekonać się na poniższym zdjęciu.

Nie zastanawiając się zbyt długo, rano spakowałam najważniejsze rzeczy i ruszyłam na przystanek autobusowy przy Piazza Indipendenza, oddalony o jakieś 5 minut drogi na piechotę od mojego hotelu. Tam wsiadłam w autobus Russo, który dowiózł mnie za niecałe 3 euro do Scopello – możecie pojechać nim też dalej, do Zingaro. Swój powrót zaplanowałam na godzinę 17.00, bo był to przedostatni autobus w ciągu dnia, a na Sycylii nauczyłam się jednej, bardzo ważnej rzeczy – że na tutejszych środkach transportu publicznego nie można polegać. Autobus może po prostu nie przyjechać i najczęściej ten problem dotyczy pierwszego i ostatniego w rozkładzie jazdy. I nie ma na to rady, no bo co zrobisz, jak nic nie zrobisz?

Pamiętajcie też, że warto zawsze powiedzieć kierowcy, gdzie chcecie wysiąść – autobusy nie zatrzymują się na każdym przystanku, więc lepiej nie ryzykować przegapienia miejsca docelowego.

Autobus do Scopello dowiózł mnie w niecałe 30 minut, a sama podróż była całkiem przyjemna. Widoki za oknem były jak zwykle zniewalające – wokół kłaniały nam się góry. Chętnie bym wam je pokazała, ale nie lubię robić zdjęć zza brudnych szyb.

Wysiadłam na przystanku przy parkingu. Aby dojść na plażę, trzeba najpierw przejść przez, nazwijmy to, małe centrum miasta – tak naprawdę jest tam zaledwie kilka budynków, sklepów i kawiarni.

Potem należy podążać polną ścieżyną, mijając po drodze ładne roślinki. Kelner z miejscowej restauracji, widząc mnie, stojącą przez dobre kilka minut przy jednym z drzew, spytał, czy jestem fotografem. No Panie, chciałabym, ale jeszcze daleka droga, jak widać!

Dalej schodzimy na ulicę, trzymając się pobocza oczywiście! 

I tutaj już naszym oczom ukazuje się skrawek tego cudeńka, a więc Faraglioni di Scopello. Faraglioni to te duuuże skały.

Zatrzymałam się przy tabliczce informacyjnej. Wyczytałam, że wstęp jest płatny i za cenę 7 euro mogę cieszyć się plażą przez cały dzień. Podeszłam żwawo do bramki z ogromnym uśmiechem i jednocześnie wyrazem desperacji na twarzy – wpuśćcie mnie, chcę do wody! Niestety nie pozwolono mi na to tak szybko. Na swoją kolej musiałam poczekać – sezon w pełni, mało dostępnych miejsc, ktoś musi wyjść, aby kolejne osoby mogły wejść.

No to czekałam pod drzewkiem, zajadając banana i ciesząc się odrobiną cienia.

I jak na klasycznym obrazku – oglądałam paznokcie, potem krótkie zerknięcie na telefon, wzdychałam raz po raz, z myślą, że przyspieszę w ten sposób bieg spraw. Niczym w kolejce do kasy w Biedrze z topiącymi się mrożonkami.

Ostatecznie już po jakichś 30 minutach mogłam przekroczyć stópką granicę Tonnara di Scopello. Warto wspomnieć, że to miejsce to nie tylko plaża. Znajduje się tu również muzeum, w którym poznacie mattanza – antyczny rytuał połowu tuńczyka (słowo tonno znaczy tuńczyk, stąd nazwa Tonnara di Scopello), można tam też przenocować, czy zorganizować przyjęcie.

Aby dostać się na plażę, musiałam najpierw przejść przez ogród, a nieco dalej, za furtką, czekał już na mnie mały raj.

Czynny tylko od 9.00 do 19.00.

Uznałam, że w pierwszej kolejności powinnam znaleźć wolny leżak. Sprawiało to jednak pewną trudność, ponieważ było naprawdę dużo ludzi i żadnych wolnych miejsc w cieniu.

Postanowiłam więc zrezygnować z tego pomysłu i szybko weszłam do wody. Istnieje jedno jedyne słuszne wejście, ale trzeba być dość ostrożnym, bo zaraz przy brzegu czeka na nas dużo śliskich głazów. Ja najbardziej na świecie boję się poślizgnąć, a strach ten wywołała wywrotka na rowerze sprzed kilku lat zimą. Kto widział, jak chodzę po śliskiej powierzchni, ten wie, jaką traumę to we mnie pozostawiło. No i jeszcze zdarzenie z dzieciństwa, kiedy byłam z koleżankami na lodowisku, przewróciłam się dokładnie na środku i nie mogłam podnieść, a Pan przez megafon kazał mi szybciej wstawać, ponieważ stwarzałam zagrożenie dla innych. No dzięki za wsparcie!!!

Ale do brzegu. Śliskiego. W Scopello.

Pluskałam się radośnie w wodzie, zerkając co jakiś czas na pozostawiony samotnie ekwipunek, bez którego ciężko byłoby mi kontynuować podróż, nie mówiąc już o powrocie do Polski na domowej roboty rosół. Atmosfera panująca dookoła sprawiła jednak, że szybko uznałam, że jest bezpieczny i wyluzowałam. I ojej jak pięknie było! Jaka młodzieńcza radość i energia! I te skały i jeszcze tamta skała, jakby zwisająca nad domkami, no co za czar!

Tak na marginesie, jako że oczywistym jest zaspokajanie podstawowych potrzeb życiowych, to w cenie biletu mamy dostęp do toalety. Jeśli jednak chodzi o jedzenie, to radzę je zorganizować we własnym zakresie, ewentualnie można kupić na miejscu kawę, inne napoje, czy drobne przekąski w automacie.

Po jakimś czasie udało mi się rozłożyć na leżaczku pod wielkim żaglem chroniącym ludzi od słońca. Nie wszystkich, a tylko tych, którzy nie lubią się smażyć niczym bekon na patelni. Ja do nich należę, bo lubię swoją skórę i wolę ją zatrzymać.

Odpoczywałam, czytając książkę Corto viaggio sentimentale autorstwa Italo Svevo, którą kupiłam na bazarze w Ennie – w rozmiarze kieszonkowym, więc mogłam spokojnie wszędzie ją ze sobą wozić. Może jest tak mała dlatego, że nie została dokończona z powodu śmierci autora. Sama fabuła opowiada o krótkiej podróży pociągiem z Mediolanu do Triestu, podczas której główny bohater poznaje różnych ludzi i, jak to typowy Włoch, rozmawia ze wszystkimi, bo milczeć nie potrafi.

Wylegiwanie się w cieniu było błogie, ale że nie potrafię zbyt długo wytrzymać w bezruchu, postanowiłam powłóczyć się po okolicy. Szukałam czegoś mniej turystycznego. Po oddaleniu się dosłownie o kilka kroków od Tonnara di Scopello, nie było widać już prawie żywego ducha.

Przypadkiem wtargnęłam też chyba na teren prywatny. Wchodząc, widziałam maszyny obsługujące pola uprawne, ale nie przejęłam się. Widok małego domku na tle góry, z pięknym polem na pierwszym planie, urzekł mnie. No i też nikt mnie nie przegonił, co uznałam za dobry omen.

Mondello to bordello

Słyszałam to nie raz będąc na Sycylii i jest to najprawdziwsza prawda!

Kilka razy w okresie pandemii zdarzyło mi się widzieć tak zatłoczone plaże jak ta. Widok ładny, choć pewnie nie każdy czerpałby przyjemność z wygrzewania się na maleńkim skrawku plaży, jedynym metrze kwadratowym wolnym zarówno od innych ludzi, jak i pozostawionych przez nich śmieci, czy niedopałków papierosów. Ja w sumie nie narzekałam, było gorąco, chciałam się wykąpać.

Okoliczni mieszkańcy też zdają się tym nie przejmować. Mondello to jedno z głównych miejsc wypoczynkowych Palermitańczyków w ciągu lata. Przyjeżdżają tutaj w weekendy i po pracy. Spokoju może tu nie zaznają, ale do zgiełku są akurat przyzwyczajeni. Gdy tylko robi się ciepło, ruszają właśnie do Mondello, aby skorzystać z dobrodziejstw czystego morza i pięknej plaży. Choć zatłoczonej i nie zawsze czystej. No ale jednak czystszej niż te, które mogą znaleźć w Palermo.

Swoją drogą Mondello ma dość malownicze położenie i ciekawą zabudowę. Przeważają tutaj wille w stylu secesyjnym, otoczone, wraz z całym miastem, dwiema górami – Monte Pellegrino i Monte Gallo.

Ale od początku. Po raz pierwszy na blogu wybiegam nieco w przyszłość – do Mondello ruszyłam z Palermo, w którym spędziłam kilka tygodni. Do tego jeszcze wrócimy, bo stolica wyspy to bardzo szeroki temat.

Po co was o tym informuję już teraz? A no po to, żeby opowiedzieć dokładnie, skąd wyjechałam, czym i za ile.

Aby wytłumaczyć okoliczności jeszcze bardziej szczegółowo, wspomnę, że punktem początkowym mojej wyprawy do Mondello był dom Nino, którego zwykłam nazywać wujkiem. Teraz pewnie ciekawi was, kim jest Nino. Już wyjaśniam – wujek Nino był moim pierwszym gospodarzem na couchsurfingu i, jednocześnie, była to jedna z najbardziej pamiętnych przygód! Dlaczego? O tym dowiecie się w innych poście.

W każdym razie Nino mieszka w dzielnicy Cuba-Calatafimi. Swoją drogą to świetna lokalizacja – jeśli by iść prosto ulicą Calatamifi w stronę centrum, to gładko przejdziemy obok wszystkich najważniejszych atrakcji miasta. Ale to potem, cierpliwości, jeszcze się doczekacie tych opowieści.

Kontynuując, najbliższy bezpośredni autobus odjeżdżał z Piazzale John Lennon, oddalonego o jakieś 50 minut od “mojego” domu. Oczywiście na piechotę, bo przecież lubię się upocić, żeby potem chcieć jeszcze bardziej wejść do wody i się w niej schłodzić. 

Wsiadłam w autobus 544. I tutaj ważna informacja dotycząca biletów. W Palermo, przynajmniej jeśli mowa o autobusach miejskich, należy je kupić jeszcze przed wejściem do autobusu – u kierowcy nie jest to możliwe. Potem, jeśli wsiadacie na pierwszym przystanku (a przynajmniej tak zaobserwowałam), w autobusie bilet jest sprawdzany przez kontrolerów, zanim jeszcze autobus ruszy ze stacji. Aby dotrzeć do Mondello, możecie wybrać też inne linie, np. 104 czy 806. Koszt biletu to mniej niż 2 euro, a podróż trwa niecałe 50 minut.

Zajechałam na miejsce – przystanek docelowy był zaraz przy plaży. Postanowiłam przejść się brzegiem morza i poszukać miejsca dla siebie. Dookoła widziałam mnóstwo imigrantów obwieszonych towarami. Naprawdę zadziwiające jest dla mnie to, że są w stanie unieść takie ciężary, szczególnie w upał, który panował tego dnia. Ja, mając na sobie jedynie bardzo lekkie ubranie i plecak, smażyłam się jak w piekle.

Nie byłam w stanie znaleźć wolnego skrawka plaży. Przeszłam jej spory kawałek i wszędzie było za dużo ludzi. Ale właśnie dzięki temu dotarłam do Brioscià – miejsca, w którym kupiłam to cudo, które możecie pożerać wzrokiem na poniższym zdjęciu, a które ja mogłam pożreć w rzeczywistości.

Uważam zresztą, że połączenie brioche z lodami to rzecz wspaniała – jednocześnie się najesz i orzeźwisz.

Pogawędziłam również ze sprzedawcą. Oczywiście spytał, skąd pochodzę i gdy usłyszał, że z Polski, od razu pochwalił się znajomością mojego ojczystego języka. No cóż zrobić w takiej sytuacji – nic tylko się ucieszyć i pochwalić gościa za jego wysiłek. Szczególnie, gdy mówi curva, hue hue hue.

No ale przecież nie na lody tu przyjechałam, tak? Tylko, jak każdy poczciwy Palermitańczyk, popluskać się w wodzie i wypocząć. 

Udało mi się w końcu znaleźć wolny kawałek plaży – po zepchnięciu kilku śmieci na bok, mogłam rozłożyć ręcznik, zrzucić z siebie niepotrzebną odzież i wskoczyć w kostiumie do wody. No może nie wskoczyć, bo woda jest tutaj bardzo płytka. Ale jeżu, jaka wspaniała i orzeźwiająca! Nic mnie w tym momencie nie interesowało – nażarta bułą z lodami, pluskałam się w krystalicznie czystej wodzie. Życie jest dobre.

Oczywiście dla tych, którzy nie oszczędzają, istnieje możliwość wstępu na prywatną część plaży, za którą trzeba uiścić pewną opłatę. Nie powiem wam jaką, bo ani razu podczas mojej bieda-podróży, nie zainteresowałam się nawet w najmniejszym stopniu miejscami VIP.

Tyle mówię o zatłoczonych plażach i zastanawiacie się pewnie, jak to jest, że w okresie pandemii plaża była wypełniona po brzegi? Ja nie, a już na pewno nie Pani z poniższego filmiku. Ogólnie dziennikarka zwraca Pani uwagę, że powinna nosić maseczkę, na co ona odpowiada: non ce n’è covid! – czyli: tu nie ma covidu!

Jej historia nie kończy się jednak wraz z tym krótkim filmem, na podstawie którego powstała niezliczona ilość memów, a wszyscy Włosi powtarzali jak mantrę słowa, które wypowiedziała. Toczyła się dalej i to we włoskiej telewizji, w której Pani stała się kimś na kształt eksperta ds. koronawirusa i ostrzegała wszystkich przed skutkami zakażenia…Włosi.

Isola delle Femmine – najpiękniejszy zachód słońca w okolicach Palermo?

Sprawdzamy tezę postawioną przez dwóch Palermitańczyków, których poznałam podczas podróży. Jednym z nich był Nicola, który postanowił mi to udowodnić.

I znów, słowem wyjaśnienia, abyście się za bardzo nie zgubili – Nicola to jeden z gospodarzy z couchsurfingu, u którego nocowałam. Jego również zwykłam nazywać na swój własny sposób – Don Nicolai. Jest to jednak anegdota związana z jeszcze innym gospodarzem z couchsurfingu, więc nie będę teraz zagłębiać się w ten temat. Macie jednak moje słowo, że jeszcze do niego wrócimy.

Po pysznym obiedzie przygotowanym przez Dona Nicolaia, wyruszyliśmy samochodem na plażę, aby wygrzać najedzone brzuchy. Po 30 minutach podróży byliśmy już na miejscu – w Isola delle Femmine.

Isola delle Femmine to zarówno nazwa małej wysepki, jak i miejscowości leżącej tuż obok. W przełożeniu na język polski oznacza Wyspę Kobiet. O pochodzeniu tej nazwy krąży wiele legend i żadna z nich nie jest prawdziwa. Nicola opowiedział mi jedną, która głosi, że wiele lat temu na wyspie znajdowało się więzienie przeznaczone tylko dla przedstawicielek płci pięknej. Przy okazji nastraszył mnie, że jeśli będę niegrzeczna, wywiezie mnie tam i porzuci w ruinach tamtejszej wieży. Nicola może i ma bardzo spokojne usposobienie, ale nie mogłam mieć pewności, czy to przypadkiem nie pozory – wolałam nie wystawiać jego cierpliwości na próbę!

W Isola delle Femmine, podobnie jak w Mondello, można skorzystać zarówno z publicznej, jak i prywatnej plaży. Oczywiście w naszym przypadku nie było żadnej dyskusji na temat tego, którą z nich wybrać. Znalezienie wolnego i wygodnego miejsca stanowiło jednak nie lada wyzwanie. Ostatecznie rozłożyliśmy się pod płotkiem, stanowiącym granicę między obiema częściami plaży – tutaj mogliśmy cieszyć się odrobiną cienia rzucanego na nas przez drewniane sztachety.

Cieszyliśmy się pięknym dniem, zażywaliśmy kąpieli zarówno wodnych, jak i słonecznych. Tutaj również woda przy brzegu jest dość płytka. Odpoczywając i wylegując się w promieniach lipcowego słońca, dyskutowaliśmy o wszystkim – o sztuce, kulturze, podróżach, związkach, pracy, zainteresowaniach, życiu codziennym. Z Nicola naprawdę nie było tematów tabu, a, biorąc pod uwagę jego spokojne usposobienie, mogłam poruszać również te kontrowersyjne, bez obaw, że poniosą go emocje.

Nicola, ze względu na charakter swojej pracy, może pozwalać sobie na długie popołudnia i wieczory na plaży oraz spotkania w gronie przyjaciół niemal każdego dnia. Gdy tylko pogoda dopisuje, a o tej porze roku o to na Sycylii nie trudno, wsiada w samochód i wyjeżdża cieszyć się słońcem i czystym morzem. Dolce far niente (słodkie leniuchowanie).

Jako że o zachód słońca głównie w całej tej wyprawie chodziło, to cierpliwie czekaliśmy na niego w pozycji horyzontalnej przez kilka godzin. I w końcu nadszedł ten długo wyczekiwany i jeden z najpiękniejszych, jakie miałam w najbliższych tygodniach zobaczyć. I rzeczywiście był piękny.

Jeśli chcecie się cieszyć podobnymi widokami, ale już z poziomu wyspy Isola delle Femmine i macie akurat 2,5 mln euro leżące odłogiem, to możecie ją nabyć…a jeśli wszyscy Sobieraje w Polsce się zrzucą, to może nawet ja kawałek tej wyspy uszczknę dla siebie.

To jak? Wiecie już, którą plażę wybrać?

Linki do galerii:

Scopello

Mondello

Isola delle Femmine

Przeczytaj również:

2 komentarze

  1. Ja będąc w Palermo dostałem radę pojechać na plażę do Cefalu i tak też zrobiłem ale patrząc teraz na mapę to zdecydowanie nie była to „plaża w pobliżu Palermo” 😛

    1. Właściwie to najbliżej Palermo są Isola delle Femmine i Mondello – Scopello jest od Palermo nawet trochę dalej niż Cefalu, ale Cefalu to moim zdaniem troszkę większy temat, bo to już jest zdecydowanie coś więcej nic tylko plaża. Tak czy siak Cefalu warto odwiedzić i nie dziwię się, że ktoś tak doradził 😉

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *